„Szczycimy się tym, że staramy się mieć najbardziej szalony set” – Wywiad Ecstatic Vision
W trakcie zeszłorocznego, jak zawsze pełnego niezapomnianych występów Red Smoke Festival, byli jedną z najjaśniej świecących gwiazd.
Ci, którzy nie mieli okazji ich zobaczyć, choć może raczej bardziej pasujące jest tu określenie – doświadczyć, na żywo będą mogli to nadrobić już na początku czerwca, kiedy odwiedzą dwa polskie miasta ze swoim elektryzującym show. Z tej okazji mieliśmy okazję zadać im kilka pytań, i choć odpowiedzieli na mniej z nich niż chcieliśmy, z mniejszą niż grają na scenie werwą, to i tak warto przeczytać nasz
Wywiad z Ecstatic Vision
Antyportal.net: Jako że nie znalazłem żadnych wywiadów z Wami po polsku, czy możesz powiedzieć parę słów o tym skąd pochodzicie, jaka jest Wasza misja i dokąd zmierzacie jako zespół?
Douglas Sabolick : Jesteśmy Ecstatic Vision, czterech poszukujących prawdy rock’n’rollowych piratów z Filadelfii.
Wściekła psychodelia – tak opisałbym Waszą muzykę, gdyby ktoś mnie zapytał co gracie. Według Ciebie trafiłem z tym opisem, czy coś mi umknęło?
Tak, w sumie jest to dobry sposób na opisanie tego, jak obecnie brzmimy.
Energia, którą emanujecie sprawia, że w moim odczuciu zdajecie się emanować duchem współzawodnictwa, kiedy gracie z innymi zespołami, na przykład podczas festiwali. Mam rację, że bycie najlepszym zespołem występującym danego wieczoru jest dla Was punktem honoru?
Nie, w ogóle nie traktujemy grania z innymi zespołami w kategoriach współzawodnictwa, bo wszyscy jesteśmy różni i mamy różne muzyczne cele. Tak, szczycimy się tym, że staramy się mieć najbardziej szalony set w trakcie festiwalu, ale tak je konstruujemy – żeby ludzi ogarniało szaleństwo. I zwykle nam się to udaje.
Wasze ostatnie wydawnictwo to live album, ale i do swoich poprzednich albumów odnosiliście się jako do będących „na żywo”, bo tak je nagrywaliście. Skąd ta potrzeba wydania albumu live w jego klasycznym formacie, zwłaszcza, że jest to coraz mniej popularny gatunek wydawnictwa?
Nagraliśmy „Live at Duna Jam”, ponieważ graliśmy w bardzo wyjątkowym miejscu, i chcieliśmy uchwycić zespół z tego czasu, zwłaszcza że byliśmy rozgrzani do czerwoności z powodu dużej ilości koncertów jakie zagraliśmy. Zarejestrowaliśmy też ten koncert w formie wideo, więc chodziło nam zarówno o warstwę wizualną, jak i o muzykę. Utwory, które ostatecznie ukazały się na tym albumie, to były kawałki, które chcieliśmy tam zagrać, z Rickym za perkusją, pokazując jak niektóre ze starszych kawałków zmieniają się w prawdziwe sztosy.
Jak już o tym mówimy – kiedy możemy spodziewać się jakiejś nowej muzyki od Ecstatic Vision?
Nie spodziewałbym się w najbliższym czasie nowej płyty. Przez lata harowaliśmy wydając albumy i ciągle będąc w trasie. Planujemy się nie śpieszyć z następnym wydawnictwem i kiedy się już pojawi przejść samych siebie.
Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że w USA, odbiorcy są bardziej zainteresowani historią stojącą za muzyką, niż nią samą – możesz rozwinąć ten temat?
Czterech białych kolesi grających rock’n’roll to żadna nowość, choć mogą oni być ekscytujący na żywo. Może być to jeden z powodów, dla których się nas raczej pomija i nigdy nie zdobyliśmy popularności. Ludzie dziś bardziej interesują się zdjęciami i jakimiś zakulisowymi historiami, niż pójściem na koncert i po prostu posłuchaniem muzyki. Ale nie narzekamy, bo idzie nam całkiem nieźle dzięki starej, dobrej, ciężkiej pracy.
Wspominałeś parokrotnie, że zdarzało się, że zespół nie chciał Was zabrać ze sobą na trasę, bo Wasze występy na żywo są zbyt energetyzujące. Co myślisz o takich zespołach i czy uważasz, ze moglibyście być w innym miejscu Waszej kariery, gdyby nie takie historie?
W pełni rozumiem, dlaczego jakiś zespół mógłby nie chcieć nas jako swojego suportu, biorąc pod uwagę nasze szalone występy na żywo. Ale też niektórzy traktują to co robimy na zasadzie „Wy robicie swoje, a my swoje” i takie podejście szanuję. Mam nadzieję, że koniec końców, ktoś nas będzie chciał zabrać, bo będzie fanem tego co robimy i będzie dobrze się czuł w swojej własnej skórze.
Wydaje mi się, że Wasze kolejne albumy stają się coraz bardziej ciężkie i agresywne. To zmiany, które planowaliście w trakcie ich tworzenia i nagrywania, czy coś Cię coraz bardziej denerwuje?
(śmiech) Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale tak, faktycznie są one coraz cięższe. Myślę, że ma to związek z tym, że przy powstawaniu naszych początkowych nagrań byłem akurat na zwyżkowej huśtawce, pogrążony w pokoju i pozytywnych myślach, bo moja osobowość sprawia, że nieustannie jestem w jakimś szalonym kręgu, w którym raz jestem Dr. Jeckylem, a raz Mr. Hydem, co też w znacznym stopniu wpłynęło na moje życie osobiste. Ten wspomniany krąg nieustannie się kręci i wydaje mi się, że znaczenie ma, w którym jego miejscu jestem i jakie substancje bujają moją łajbą w tym konkretnym czasie. Jeśli miałbym zgadywać, następny album będzie wyjątkowo agresywny, bo zostałem mocno zraniony.
Rozmawiał Kosa.
Za pomoc w organizacji wywiadu dziękujemy Piranha Music.