Tvinna – One In The Dark
Kiedy pomyślę, że jeszcze parę lat temu dostawałem drgawek na sam dźwięk słowa „folk”, co wiązało się traumą, jaką wywołały u mnie te wszystkie „potańcówkowe” zespoły z tej szufladki, uśmiecham się z politowaniem do siebie z tamtych lat.
Choć zdecydowanie na wstępie trzeba zaznaczyć, że Tvinna, to nie zespół na wskroś folkowy.
Na swoim debiutanckim albumie „One In The Dark”, Tvinna serwuje nam symbiotyczny mariaż elektroniki i „żywych” instrumentów. Te ostatnie są zazwyczaj „wtopione” w wygenerowane cyfrowo dźwięki, tworząc z nimi idealnie budujący mroczną atmosferę albumu.
I tę mroczną, progresywno-dark-popową atmosferę udaje się utrzymać prawie na przestrzeni całej płyty. Wyłamującym się z tego schematu niechlubnym wyjątkiem jest utwór „Tides”, który brzmi, jakby się przypadkiem przypałętał z jakiejś niskobudżetowej podróbki radia ESKA, i który uwiera na tle całości jak kamień w bucie w trakcie długich wędrówek.
Pojawia się zatem jedno pytanie – skąd mając to wszystko na uwadze ten traktujący o folku wstęp?
Bo nie da się po przesłuchaniu każdego z tych 9 znajdujących się na „One In The Dark” utworów uciec przed „folkowym” posmakiem, jakie zostawiają.
Ale też nie ma się czemu dziwić, kiedy spojrzymy na to kto stoi za zespołem Tvinna. A są to muzycy między innymi: Faun (Laura Fella, Fiona Ruggeberg), czy Eluveitie (Rafael Salzmann), oraz producentka, która współpracowała z Eivor, Omnia, czy Cesair (Fieke van den Hurk). To mocno folkową bandę dopełnia były muzyk Ulsect (Jasper Barendregt), którego metalowe korzenie dają o sobie momentami znać w dźwiękach instrumentów perkusyjnych, za które odpowiada.
I tak, o ile fundamentem, na którym wszystko się opiera, jest wspomniana elektronika, tak tym co od razu uderza i wysuwa się na pierwszy plan przy słuchaniu „One In The Dark” są kobiece wokale i to one de facto są najbardziej wyrazistym na albumie „instrumentem”. I to właśnie w wokalach upatrywałbym winnych tego całego zamieszania, które powoduje zwarcie zwojów i każe pomimo oczywistych faktów odbierać „Out Of The Dark”, jako materiał jednak, w znacznym stopniu folkowy. Ale tak po prawdzie, nie ma co się rozwodzić jakie proporcje folku, elektroniki i „żywych instrumentów” w mieszance, którą serwuje Tvinna się znajdują, bo efekt końcowy jest na pewno wart poznania.
Jeśli wierzyć materiałom promocyjnym jest to pierwszy z co najmniej czterech albumów, których możemy się spodziewać od Tvinna. I to po tym czego miałem okazję posłuchać na debiucie, nie będę ukrywał, że może nie z wypiekami, ale na pewno z ciekawością czekam na kolejne i myślę, że będę do „One In The Dark” z przyjemnością wracał.