Cult Of Luna – Mariner
Kiedy przeczytałem o tym, że Cult Of Luna nagrali album z jedną z moich ulubionych wokalistek – Julie Christmas, byłem mówiąc delikatnie dalece podekscytowany i w przypływie euforii napisałem się zdaje nawet, że jeśli będzie to chociaż w połowie tak dobre wydawnictwo jak podobna kolaboracja Neurosis i Jarboe to mamy płytę roku w ciemno. Niestety tak nie jest.
Ale i tym stwierdzeniem o płycie roku, powiesiłem temu projektowi poprzeczkę zbyt wysoko. Dużo czasu zajęło mi pogodzenie się z faktem, że taka płyta jak ta Neurosis & Jarboe może zdarzyć się tylko raz i że powinienem ocenić i przede wszystkim docenić „Mariner” za to czym jest, a nie za to czym bym chciał, żeby był.
I od momentu kiedy tak podszedłem do sprawy było już z górki.
Mam nadzieję, że nikomu, kto się post metalem i sludgem interesuję ani Cult Of Luna, ani Julie Christmas przedstawiać nie muszę. Pierwsi nie bez powodu są stawiani obok już wielokrotnie wspomnianego Neurosis, a Julie z Made Out Of Babies, Battle Of Mice i swoim solowym projektem zrobiła swego czasu niemałe zamieszanie w post metalowo-slugde’owej szufladce. Potencjał jaki drzemał w kompozytorskich i muzycznych umiejętnościach Szwedów w połączniu z hipnotyzującym głosem brzmiącej jak opętana dziewczynka amerykanki był niezmierzony.
Odnoszę jednak wrażenie, że w pełni objawił się tylko w dwóch kompozycjach: otwierającym album „A Greater Call” i zamykającym go „Cygnus”, które to same w sobie są małymi majstersztykami. Pozostałe, kompozycje są już „tylko świetne”, z czym jak już wcześniej pisałem przez dłuższy czas nie mogłem się pogodzić.
Po czasie jednak, kiedy przestałem na jakiś czas słuchać tego albumu na okrągło i pozwoliłem sobie od niego odpocząć i dopiero „ze świeżą głową” ponownie do niego wróciłem mogłem w pełni się cieszyć tym co powstało.
A powstał album naprawdę potrafiący zatrząść świadomością. Poruszając się w tych ramach gatunkowych jakich forpocztą są biorący w projekcie artyści trudno oczekiwać radosnych, skocznych kawałków. Dostajemy 5 monumentalnych kompozycji nie schodzących poniżej ośmiu minut, w których umiejętnie operując napięciem i nastrojem jesteśmy raz powolutku emocjonalnie wyciskani, a raz drążeni i rozrywani, głównie kiedy do głosu dochodzą Johanes i Julie. I to uzależnia. Od tego albumu trudno się oderwać. Wiele silnej woli wymaga zmuszenie się, żeby po kolejnym przesłuchaniu raz jeszcze nie nacisnąć „play”.
Wyobrażałem sobie, że w tej kolaboracji wokalnie pałeczka zostanie oddana całkowicie Julie z jakimiś marginalnymi wstawkami Johanesa, ale i on na albumie wyraźnie odcisnął swoje piętno. I dobrze. Tam gdzie Pani Christmas się pojawia i tak kawałek jest jej, bo z jej głosu i muzycznej osobowości bije taka charyzma, że nie może być inaczej. I wiecie co? Z perspektywy czasu, patrząc na niego z boku, cieszę się, że „Mariner” nie jest taki jak „Neurosis & Jarboe”, bo pomimo że to ostatnie wydawnictwo uwielbiam do ostatniego dźwięku, to jest to tak potężny cios w trzewia, że nie da się go za często słuchać nie kończąc w przybytku, w którym pokoje są wyłożone materacami i nie ma klamek. To co dostaliśmy na „Mariner” to też zdecydowanie nie są kompozycje jakie w Tik Taku śpwiewałyby Fasolki, ale tak jak już pisałem za każdym razem, kiedy wybrzmią ostatnie dźwięki zamykającego album „Cygnus” chce się więcej, a nawet nie tyle chce, co potrzebuje. I choć nie jest to bezapelacyjny mityczny, wybrany przez aklamację „album roku”, to bez dwóch zdań nie wydaje mi się, żeby do jego poziomu artystycznego wiele płyt w tym roku się choć zbliżyło i swoje miejsce „Mariner” w kanonie post metalowo-sludgeowym ma już teraz.
Tracklista Cult of Luna – Mariner:
1.A Greater Call
2.Chevron
3.The Wreck of S.S. Needle
4.Approaching Transition
5.Cygnus
OCENA: 5.5/6
Rok Wydania – 2016
Wydawca – Indie Recordings